W życiu trzeba mieć pasję z polskim pisarzem Łukaszem Wierzbickim rozmawia Anetta Laskowska

W życiu trzeba mieć pasję z polskim pisarzem Łukaszem Wierzbickim rozmawia Anetta Laskowska

28 kwietnia gościem Polskiej Szkoły Średniej im. Ity Kozakiewicz w Rydze był Łukasz Wierzbicki – z wykształcenia ekonomista, z zamiłowania biografista, podróżnik, autor książek dla dzieci. Podczas spotkania autorskiego z uczniami w sposób niezwykle ciekawy opowiadał o swoich książkach, podróżach, umiejętnie łącząc elementy wykładu, prezentacji multimedialnej, kabaretu i inscenizacji historycznej.

 Kim chciał pan być, kiedy był pan dzieckiem? Na pewno nie ekonomistą, który pracuje w banku,  to raczej nie należy do sfery dziecięcych marzeń.

Całkiem niedawno odnalazłem swoje zdjęcia z dzieciństwa, zdjęcia małego chłopca, który zapamiętale, coś rysuje, coś pisze. Wówczas przypomniałem sobie o walizce, w której przechowuję pamiątki z dzieciństwa i odnalazłem w niej moje książeczki. Spojrzałem na datę i okazało się, że pierwsze z nich powstały w 1980 roku. Miałem wtedy zaledwie sześć lat. Dopiero wówczas  uświadomiłem sobie, że już jako miały chłopiec marzyłem o tym, aby być pisarzem. Byłem  tym odkryciem nieco zdumiony, zaskoczony, ponieważ później w szkole średniej, na studiach i podczas pracy zawodowej zapomniałem o tym dziecięcym marzeniu, a może raczej nigdy nie traktowałem go w dorosłym życiu poważnie. Nie wiedziałem, że ten mały chłopiec wiedział, być może wiedział lepiej ode mnie dorosłego, co chce robić w życiu. Na szczęście po wielu latach odnalazłem go w sobie i w wyniku splotu różnych okoliczności spełniłem  swoje dziecięce marzenie sześciolatka. Zostałem  pisarzem.

To, że zdecydował się pan studiować ekonomię wynikało być może z praktycznego myślenia, że w życiu trzeba mieć konkretny zawód?

Oczywiście. Marzenia z dzieciństwa są często bardzo autentyczne, szczere. Dopiero później, gdy pojawiają  się mody, pojawia się pragmatyzm, porady rodziców, które niekiedy kierują nas nie tam, gdzie byśmy chcieli, zapominamy o naszych autentycznych pragnieniach, o tym, co jest w nas bardzo szczere. To schodzi na dalszy plan. Dobrze jest, jeżeli odnajdujemy te pasje w życiu dorosłym i kontynuujemy je. Ale największe szczęście jest wtedy, kiedy te pasje stają się naszą pracą, tym, co robimy w życiu.

Ma pan rację. To  wielkie szczęście, kiedy praca jest pasją, kiedy można robić to, co się kocha.

Ja do tego namawiam. Nie każdemu oczywiście się to udaje, ale trzeba próbować.

Czyli ma pan dwie pasje – podróże i pisanie książek?

Tak, one się łączą ze sobą w tym sensie, że podróże są inspiracją do książek, a książki, które piszę, może poza tą ostatnią, to w większości książki podróżnicze. Staram się, aby moje książki, chociaż w jakimś stopniu odpowiadały na pytania po co podróżujemy, jak podróżować, co nam podróże dają, jak nas mogą zmieniać, czego nas uczą. Nie pisałbym pewnie książek podróżniczych, gdybym sam nie miał w sobie pasji podróżowania.  Choć nie opisuję w moich książkach swoich osobistych przygód, przyznaję, że niekiedy przemycam własne wrażenia, przemyślenia, refleksje, a bohaterowie moich książek przeżywają niekiedy moje własne przygody. Czasami pozwalam sobie na to.

A nie myślał pan  o tym, aby swoje przygody, swoje podróże w sposób bardziej dosłowny opisać?

Nie, bo nie jestem miłośnikiem takich książek, jakich teraz wiele, o tym, że ktoś gdzieś pojechał, coś zobaczył, wrócił, zrobił zdjęcia i postanowił to opisać. Tego typu książek jest, moim zdaniem, za dużo. Wydaje mi się, że od książki powinno wymagać się czegoś więcej. Książka powinna opowiadać historię, powinna być pretekstem do jakichś przemyśleń, do powiedzenia czegoś od początku do końca. Sam nie przeżyłem takiej przygody, która by mnie zainspirowała do tego, abym pomyślał, że muszę to opisać, że to jest temat na książkę. Wolę skupiać się na postaciach, których życie, wydaje mi się, może  innych zainspirować. To jest znacznie ciekawsze.

Ale taka przygoda  na pewno jeszcze przed panem…

Oczywiście, bardzo w to wierzę.

Czy ma pan jakieś ulubione kierunki podróży?

Teraz podróżujemy raczej rodzinnie. Mamy z żoną dwóch synów – Jeremiego i Jonasza. Jonasz ma pięć lat, Jeremi trzy. Wybieramy więc  kierunki podróży, biorąc pod uwagę wiek naszych dzieci. Wcześniej bywało tak, że zakręciliśmy globusem i podróżowaliśmy na chybił trafił, gdzie bądź, nie przejmując się niczym. Teraz raczej staramy się wybierać takie miejsca, w których dziecko nie będzie się nudziło, będzie bezpieczne, gdzie będziemy mogli mu zapewnić wszystko to, czego potrzebuje. Ale staramy się też wybierać takie miejsca, w których nas jeszcze nie było. Chyba Namibia jest wyjątkowym krajem, bo byłem tam trzy  razy, a poza tym staramy się raczej jeździć do krajów, w których jeszcze nie byliśmy.

Ale czy też są to też takie miejsca nietypowe turystycznie, niekoniecznie utarte szlaki?

Czasem oczywiście zdarza się odwiedzić miejsca turystyczne, bo nie sposób ich pominąć, ale  fakt faktem, że dobrze czujemy się tam, gdzie nie docierają turyści. Pamiętam, że pierwsze dwie wizyty w Namibii to była taka jazda obowiązkowa. Chcieliśmy odwiedzić te wszystkie najważniejsze miejsca, które wszyscy odwiedzają. Za trzecim razem, gdy były one już zaliczone, pojechaliśmy na prowincję. Pośród kompletnych pustkowi, pośród niesamowitych, serdecznych ludzi odnalazłem to, co najpiękniejsze w Namibii. Mieszkaliśmy na farmie wśród Afrykanerów i obserwowaliśmy przez dwa tygodnie ich życie pośród przyrody. Korzystaliśmy z ich gościnności i to są najpiękniejsze wspomnienia. Nie  parki narodowe, nie wydmy, nie góry. Pomimo tego, że w Namibii widoki są przepiękne, niezwykle malownicze, a Windhuk zachwyca   swoimi zabytkami, to właśnie życie codzienne i pobyt wśród   ludzi na prowincji pozostawił w nas najpiękniejsze wspomnienia z tego kraju.

Rozumiem to, podobne wspomnienia mam z podróży na wschód do Gruzji,   Armenii i Górskiego Karabachu. Pobyt u ludzi na prowincji i ich niezwykła gościnność na długo zapadają w pamięć. Wieczorne rozmowy podczas których dopiero naprawdę poznaje się  kraj i jego mieszkańców, ich kulturę, zwyczaje, styl życia, mentalność. Tego wszystkiego się na zorganizowanej przez biuro wycieczce nie doświadczy.

Oczywiście, całkowicie się z panią zgadzam. To jest właśnie to zaleta podróżowania indywidualnego.

Jak pan ,,odkrył” zapomnianego i chyba niedocenianego Kazimierza Nowaka? Ja dzięki pana książce spotkałam się z tą postacią po raz pierwszy. Wcześniej nigdy o niej nie słyszałam.

Tak, bywam niekiedy nazywany odkrywcą Kazimierza Nowaka. W moim życiu Kazimierz Nowak był obecny od zawsze, odkąd pamiętam. Mój dziadek, który był wówczas młodzieńcem, w latach trzydziestych ubiegłego wieku śledził na bieżąco podróż do Afryki Kazimierza Nowaka. Pasjonował się nią. Kiedy byłem dzieckiem, wspominał mi o nim. Dziadek uwielbiał opowiadać historie z czasów swojej młodości. Mówił też o bohaterach swojej młodości. Pośród nich tym najważniejszym był właśnie Kazimierz Nowak. Być może wpływ na to miał trochę lokalny patriotyzm. Kazimierz Nowak mieszkał w Poznaniu, mój dziadek również był z Poznania. Ja też się tam urodziłem. Dlatego Kazimierz Nowak był i jest nam bliski. W opowiadaniach dziadka pobudzało moją wyobraźnię to, że on samotnie rowerem przejechał przez całą Afrykę. Trudno mi było to sobie wyobrazić i w pewnym momencie zastanawiałem się wręcz, czy dziadek nie wymyślił sobie tego wszystkiego. Wydawało mi się to nieprawdopodobne. Nie mogłem uwierzyć w to, że ta historia wydarzyła się naprawdę, że był człowiek, który dokonał takich rzeczy  i nie było  o nim żadnej książki. Nie było żadnego pamiętnika z tej wyprawy. Zacząłem to badać. Okazało się, że rzeczywiście książki nie ma, jedyne, co jest, to reportaże w gazetach przedwojennych, które znajdują się w archiwach bibliotecznych. Wszystko zaczęło się od wizyty w Bibliotece Raczyńskich w Poznaniu. To była moja wielka przygoda, bo zacząłem odnajdywać listy, układać z nich jak z rozrzuconych, częściowo pogubionych gdzieś klocków całą tę historię. To były lata pracy, ale warto było. Udało  mi się zredagować książkę, którą być może Kazimierz Nowak wydałby, gdyby żył, gdyby nie zmarł tak krótko po powrocie.  Kiedy Ryszard Kapuściński ją przeczytał, rekomendował jako klasykę polskiego reportażu, co zapewne bardzo jej pomogło.  Ta książka jest obecnie w kręgach ludzi, którzy się tego typu literaturą interesują,  bardzo popularna. A co najważniejsze, Kazimierz Nowak znalazł, dzięki mojej pracy, swoje miejsce w panteonie polskich podróżników.

Można powiedzieć, że tę niezwykle ciekawą podróż przypłacił życiem.

Chociaż szczęśliwie powrócił do domu, to wrócił na krótko, bo dziesięć miesięcy po powrocie zmarł na zapalenie płuc.

Wcześniej chorował na malarię.

Tak, malaria na pewno go osłabiła. Zachorował na nią w Afryce i nie wyleczył jej, bo  nie było takiej możliwości. Dziadek wspominał, że Kazimierz Nowak nie opowiadał zbyt ciekawie. Pokazywał zdjęcia i mówił, co widać na zdjęciu. Cały czas zanosił się kaszlem. W czasie jednej z prelekcji ktoś ze słuchaczy podsunął mu krzesło i powiedział, aby usiadł, bo ledwo trzyma się na nogach. Za tę podróż zapłacił bardzo wysoką cenę, najpierw była nią pięcioletnia rozłąka z rodziną, z ukochaną żoną i córką, a potem utrata zdrowia i życia.

Pisze pan książki dla dzieci. Jak się pisze dla młodego czytelnika łatwiej czy trudniej aniżeli dla dorosłego?  

Dziecko jest oczywiście trudniejszym odbiorcą. Mówię oczywiście, bo przekonałem się o tym już dawno. Dziecko jest bardziej wymagającym czytelnikiem, bardziej wymagającym słuchaczem, ponieważ jest szczere i autentyczne. Jeżeli jest nuda, jeżeli nie ma tego, czego dziecko potrzebuje, poczucia humoru, odrobiny emocji, odrobiny strachu, czasem może nawet czarnego humoru, albo żartu gdzieś z  pogranicza dobrego smaku, oczywiście pojęciu dziecka, dziecku to się nie spodoba. Dziecko uwielbia na przykład dziwne słowa, uwielbia powtórzenia w tekście. Jeżeli tego nie ma, historia nie jest ciekawa, a bohater nie jest w jakiś sposób autentyczny, dziecko po prostu nie słucha. Odłoży taką książkę. Dorosły przeczyta, czasem choćby po to, aby się pochwalić, że przeczytał, albo dlatego, że książka jest modna i ludzie o niej mówią, czasami  dlatego, że lubi danego autora a więc z przyzwyczajenia. Sam niekiedy tak mam, że sięgam po książkę mojego ulubionego autora i chociaż mi się nie podoba, czytam ją, bo to jest mój ulubiony pisarz. Dziecko się nie da nabrać na takie sztuczki. Dziecko jest szczere i autentyczne i dlatego właśnie jest dużo bardziej wymagającym czytelnikiem. Na początku bardzo się bałem, pisania dla dzieci. Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Musiałem odnaleźć i obudzić tego chłopca w sobie, obudzić tę swoją dziecięcą wrażliwość. A teraz, głównie dzięki spotkaniom z dziećmi, już wiem troszeczkę więcej na temat dziecięcej wrażliwości, oczekiwań i dziecięcego poczucia humoru.

Skąd pan czerpie inspiracje, pomysły do swoich książek?

Dużo czytam na każdy z tematów, które poruszam w swoich książkach, a tematy są bardzo różne. Na przykład bohaterem jednej z książek jest miś Wojtek z Armii Andersa. Żeby napisać tę historię, przeczytałem kilkadziesiąt książek o Armii Andersa. Nie jestem historykiem, a bardzo chciałem poznać realia tamtych czasów. Czytałem pamiętniki żołnierzy mówiące o tym, jak żyli, jak świętowali, a nawet co jedli. Robiłem to po to, aby w mojej książce, choć nie jest to książka naukowo-historyczna, oddać realia tamtych dni. Tak jest z każdym tematem. Kiedy pisałem książkę o mitach słowiańskich, przeczytałem 150 publikacji, dotyczących mitologii  i to nie tylko słowiańskiej. Staram się po prostu czytać na dany temat wszystko, co możliwe, wszystko to, co jest dostępne, aby być dobrze przygotowanym, żeby mi się później łatwiej pracowało. Ważne są też własne doświadczenia, rozmowy z ludźmi, podróże oraz coś, czego nie potrafię nazwać. Bywa niekiedy tak, że mam jakąś blokadę, chcę opisać jakąś scenę i nie wiem, jak to zrobić. Myślę, kombinuję i nic mi nie wychodzi.  Pewnego dnia wstaję o szóstej rano, jadę samochodem przez zamglone pola na spotkanie i nagle muszę się zatrzymać na poboczu, bo w głowie wszystko zaczyna mi się układać. Wówczas szybko notuję pomysł na tym, co mam pod ręką, na  serwetce czy na bilecie parkingowym. Tak się czasami zdarza.

Czy ma pan w pisarskich planach coś dla dorosłych czytelników?

Do tej pory zredagowałem dwie książki dla dorosłych.  Jedną Kazimierza Nowaka (,,Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”- przyp. A.L.) i drugą o Halinie i Stachu Bujakowskich (,,Machiną przez Chiny” – przyp. A.L.). W tej chwili mam w planach pracę nad kolejną książką podróżniczą dla dzieci. Mam już bohaterów. To będzie dwóch młodych, kompletnie szalonych, zwariowanych ludzi o nieprawdopodobnej wprost fantazji, którzy wyruszają w podróż dookoła świata, bez grosza przy duszy, z kartką wyrwaną z atlasu. Wyprawa się udaje, chociaż czasami trudno uwierzyć w to, co po drodze przeżywają. Będzie to też prawdziwa historia.  Czekają na mnie archiwa w poznańskiej bibliotece. Gdy skończę mój sezon spotkaniowy, to zapukam do drzwi biblioteki i siadam do pracy. Nie wiem, jak długo ta praca potrwa, nie będę się spieszył. Myślę, że  za rok, może za dwa kolejna szalona historia powinna być gotowa. Co dalej? Jeszcze nie wiem, zobaczymy co z tego wyniknie.

Dziękuję za rozmowę.

Anetta Laskowska

Nauczyciel języka polskiego skierowany przez ORPEG